piątek, 7 października 2016

Katastrofa "Smoleńska" była blisko [recenzja]

Chciałem w tytule tej recenzji napisać [spoiler], ale po co? Przecież wszyscy wiemy, co zdarzyło się 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem. Domyślaliśmy się też, że twórcy filmu „Smoleńsk” postawią w nim na tezę spiskową. Tak się stało. Czy jest to wiekopomne dzieło? Na pewno nie, ale mam wątpliwości. Recenzja filmu zamieszczona na portalu wlkp24.info. 



Antoni Krauze zastosował w „Smoleńsku” nienowy zabieg. Miał do dyspozycji godziny amatorskich taśm, które udają na ekranie profesjonalne relacje z wydarzeń, które zaś miały miejsce po 10 kwietnia 2010 roku. Tyle, że w podobnych próbach (tutaj trzeba zaznaczyć, że udanych) rzeczywistość historyczna jest zgrabnie wkomponowana w dzieło filmowe. Dla przykładu Gus Van Sant w „Obywatelu Milku” kapitalnie potrafi korzystać z tej machiny czasu. Całkiem nieźle poradzili sobie z nią także twórcy filmu „Wałęsa. Człowiek z nadziei” w reżyserii Andrzeja Wajdy. Krazue sięgnął po stare taśmy także w „Czarnym Czwartku…” i tam mieszanie się dwóch czasoprzestrzeni na linii czasowej mu wyszło. W "Smoleńsku" już nie. Nie chcę podkreślać faktu, że montażysta filmu zapomniał o tym, że działać będzie na dwóch różnych materiałach zdjęciowych i że wypadałoby je dostosować do prawidłowego wyświetlania w końcowej wersji kinowej. W „Smoleńsku” Krauze i scenarzyści zaklinają rzeczywistość. Podczas konferencji prasowej z udziałem rzecznika prokuratury wojskowej, twórcy „Smoleńska” napisali historię na nowo. Po manipulację sięgają w tym filmie tak często, że w pewnym momencie chce się aż zaprotestować.

Jedynie i aż zaprotestować, bo film nie powala pod żadnym względem na tyle, by się w fabułę angażować emocjonalnie (dobre dzieło powoduje u mnie chęć głośnego krzyku). Dla mnie wyznacznikiem „dobrego kina” jest fakt, że potrafię usiedzieć w mało wygodnym fotelu przybytku X muzy przez dwie godziny i ani razu nie pomyśleć o tym, że boli mnie tyłek. Powiem szczerze, że dzisiaj podczas projekcji premierowej filmu „Smoleńsk” ani razu nie pomyślałem. Tylko nie wiem, czy to dlatego, że ten film mnie tak wciągnął, czy dlatego że zastanawiałem się nad jedną kwestią: jak twórcy mogą dalej tę historię spieprzyć.

Mało w „Smoleńsku” antagonisty. Niby jest nim szef redakcji, który cały czas próbuje wywierać wpływ na dziennikarkę (w tej roli niezła moim zdaniem Beata Fido), ale to zbyt mało. Nina, która pracuje w redakcji (jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli „reżimowej telewizji”) także jest mało skomplikowaną postacią. Od początku, jako widz, domyślam się, że wreszcie przyjmie rację stanu reprezentowaną przez swoją matkę, która razem z tłumem na Krakowskim Przedmieściu wykrzyczałaby zapewne „Gdzie jest krzyż?”.

Ten film przypomniał mi jak wielki wstyd czułem, gdy obserwowałem przekaz mass mediów po wydarzeniach z 10 kwietnia. To banda idiotów uwieszających się na słupach pod Pałacem Prezydenckim, a z drugiej strony ludzie, w oczach których zobaczyć można było tylko opętanie. Jak wielką traumę musi ten film wywołać w sercach rodzin, którzy stracili pod Smoleńskiem swoich najbliższych. Dla wielu to niestety katharsis.

Piszę niestety, bo mało w tym filmie pytań. Znacznie więcej odpowiedzi. Z góry założona teza o zamachu, który miał dokonać się za przyzwoleniem polskich władz po egidą Donalda Tuska, została na ekranie wyraźnie wyartykułowana. Ale tak to już jest. Jak rymował raper Łona w jednym ze swoich utworów: „to nie jest pokolenie odpowiedzi”. Muszę tutaj jednak wystąpić w roli adwokata diabła i zadać sobie pytanie: czy ten film miał prawo powstać. Oczywiście, że tak. Jestem pełen podziwu, że ktoś podszedł do tego tematu, ale obawiam się tylko jednego: może to być najszybciej wyświetlony w mediach publicznych film produkcji polskiej. Zazwyczaj droga dystrybucji trwa miesiącami, a polskie obrazy trafiają na anteny TVP 1 lub TVP 2 po kilka latach. W tym przypadku niektórym będzie bardzo mocno zależeć na tym, aby „Smoleńsk” jak najszybciej trafił do każdego polskiego domu z multiplexem. Z przykrością stwierdzam, że przeciętnemu widzowi bardzo trudno jest oddzielić postać Hanki Mostowiak od aktorki, która gra tę rolę, więc jeszcze trudniej będzie mu mieć „wątpliwość” w „kwestii smoleńskiej”.

Słów kilka o dobrych stronach filmu. Ratuje go z pewnością świetna muzyka Michała Lorenca, który w każdym momencie potrafi stworzyć klimat. Tworzy też główny motyw muzyczny „Smoleńska”, który na pewno zostanie zapamiętany. Pomimo szczerych chęci najnowszy film Antoniego Krauzego zasługuje jedynie na słabą „trójkę”.

Tomasz Wojciechowski

Magazyn Filmowy „Zwiastun” na antenie TV Proart.
Tomasz Wojciechowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz