poniedziałek, 2 grudnia 2019

Rachunek sumienia - recenzja filmu "Irlandczyk" (2019) reż. Martin Scorsese




"Irlandczyk" dziś 02.12.2019 w Dyskusyjnym Klubie Filmowym "Na Wolności". Seans w Kinie Komeda o godzinie 19: 00. 

Irlandczyk (2019)
reż. Martin Scorsese
dystrybucja: Gutek Film, Netflix

Czy ktoś, kto nie ma sumienia może sobie pod koniec życia taki rachunek zrobić? „Irlandczyk” to jedna wielka spowiedź głównego bohatera, Franka Sheerana - człowieka który „malował domy”. W języku mafii to morderstwa polegające na strzale prosto w głowę, tak aby krew zabryzgała ścianę. Przez cały film czekałem, aż ten twardziel Frank uroni choć jedną łzę, co świadczyłby o tym, że czuje skruchę. Nie czuł jej. Może właśnie o to chodziło Martinowi Scorsese i autorowi książki „Słyszałem, że malujesz domy” - aby pokazać bezwzględnego człowieka, pozbawionego skrupułów skurwysyna (przepraszam za wyrażenie), który w sobotę mordował ludzi, a w niedzielę szedł do kościoła i składał ręce do modlitwy. Choć cały film jest ważny, psychologiczny, oparty na długich rozmowach i przemyśleniach, to tak naprawdę kluczowe są jego ostatnie minuty. W jednej ze scen ksiądz pyta Franka czy coś czuje? Ten odpowiada, że nie ma już wpływu na to co się stało. Duchowny dopytuje co z rodzinami tych, których zabił. - Nie znałem tych rodzin z wyjątkiem jednej - odpowiada „Irlandczyk”. To właśnie morderstwo Jimmiego Hoffy widocznie leżało na sercu głównego bohatera najbardziej. Być może dlatego, że najpierw rozkochał w sobie przewodniczącego związków zawodowych, a potem brutalnie to przywiązanie wykorzystał i pomalował kolejny dom krwią przyjaciela. Na domiar złego gdy to zrobił zadzwonił jak gdyby nigdy nic do żony Hoffy i zapewniał ją, że Hoffa żyje. Mam wrażenie, że w tej scenie Frankowi najbliżej było do uronienia łzy. Ja jej jednak nie widziałem. 



Scorsese ma ostatnio ambicję, aby opowiadać historię pełne i lustrować psychikę głównych bohaterów. Podobnie było z „Wilkiem z Wall Street”, który także trwał grubo ponad 2,5 godziny, ale tak samo jak „Irlandczyk” przykuwał do fotela. Choć mógł, to reżyser nie epatował w swoim najnowszym filmie brutalnością. Wykorzystał świetny warsztat, aby tam gdzie trzeba skrócić historię, ale jednocześnie opowiedzieć o życiu Sheerana jak najpełniej. Zamiast pokazywać dziesiątki pomalowanych domów kamera pokazuje głównego bohatera, który wyrzuca kolejne modele broni do rzeki (to miejsce, w którym mafia pozbywała się narzędzi do „malowania”). Scorsese świetnie wykorzystał także swoje ogromne doświadczenie w budowaniu napięcia poprzez rozmowy face-to-face. W scenie bankietu urządzonego na cześć Franka po mistrzowsku pokazał napięcia na linii Jimmi Hoffa - Tony - Russel stawiając Sheerana w niezręcznej sytuacji - tego, który musi obie zwaśnione strony pogodzić. Nie bez znaczenia są w tej scenie spojrzenia, szczególnie córki Franka. Nie byłoby to jednak możliwe bez kreacji. W „Irlandczyku” mamy genialnego Roberta de Niro, błyszczącego Joe Pesci, ale także elektryzującego Al Pacino (co za rola!). 



Wiem, że to co napisałem wyżej może brzmieć chaotycznie, ale zobaczcie koniecznie ten film, a zorientujecie się, że jest to absolutne mistrzostwo. Ani przez chwilę nie czułem się znudzony tą historią, a przypomnę, że to aż bite 3,5 godziny soczystego opowiadania. I nie czytajcie opinii: wcale nie przeszkadza w oglądaniu odmłodzenie czy postarzenie głównych bohaterów. To właśnie z jednej strony doświadczenia młodości, ale także upływający czas są elementem budowania kreacji Franka Sheerana. Na pewno zajrzę do książki Brandta Charlesa „Słyszałem, że malujesz domy…”. 

Mocne 9/10 

PS "Irlandczyk" to także przełom w światowym kinie - bez dwóch zdań. W tym samym czasie produkcja pojawiła się na VOD serwisu Netflix, a także na ekranach "wybranych kin". Świetny zabieg, a przy okazji otwarcie sobie furtki do zdobycia nagród filmowych. 

Zobaczcie koniecznie recenzję Tomasza Raczka








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz